Awantura, która wybuchła po wyborze przez władze Warszawy tramwajów koreańskiego Hyundaia, a nie uratowanej przez Polski Fundusz Rozwoju bydgoskiej Pesy, to znakomity przykład tego trendu. To nic, że oferta znacznie przekraczała budżet zamawiającego, ale była nasza, w przeciwieństwie do wybranej, która nasza nie była. Nie bez znaczenia był także fakt, że inwestycja PFR to docelowo 300 mln zł, które dobrze byłoby odzyskać. Uzasadnieniem tego posunięcia jest ważna rola, jaką przemysł kolejowy odgrywa w tzw. planie Morawieckiego. Zatem, by realizować plan państwa, państwo zabezpieczyło sobie odpowiednią po temu firmę.

Jednym z problemów Pesy było zebranie zbyt dużej liczby zamówień w stosunku do możliwości produkcyjnych firmy. Podobne problemy zaczyna mieć teraz Ursus, który przebojem wszedł na rynek autobusów elektrycznych, rzucając rękawicę Solarisowi. I w tym przypadku dział sprzedaży okazał się skuteczniejszy od produkcyjnej części biznesu. A przecież firma wygrała organizowany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju kontrakt na opracowanie i dostawę elektrobusów, wart 3 mld zł. Jeśli opóźnienia w dostawach pojawiają się już przy małych zamówieniach, to co będzie z tak dużym projektem? Głęboko wierzę, że tak jak nierealny jest pomysł zbudowania od podstaw polskiego producenta samochodów elektrycznych, to już stworzenie w Polsce silnego ośrodka produkującego ekologiczne autobusy jest jak najbardziej możliwe. Taka elektromobilność jest w naszym technologicznym zasięgu, ba, mamy na tym polu nie najgorsze osiągnięcia. Ale w dążeniu do tego celu nie powinniśmy skupiać się na owej mitycznej polskości, ale na kompetencjach. A polskość mierzyć miejscem płacenia podatków, bo to w dzisiejszych czasach jest kluczem do sukcesu gospodarek.